Od zawsze wiedziałeś, że Twoja droga zawodowa ma wieść Cię przez kuchnię, kiedy było to od zawsze?
Pytasz o wczesną młodość, kiedy w głowie szaleją najróżniejsze pomysły, a każdy kolejny bardziej odrealniony od poprzedniego? No cóż… całe życie marzyłem, by być muzykiem rockowym. Kombinowałem na wszelkie możliwe sposoby, ale prawda okazała się być bolesna – nie mam talentu do muzykowania. Została tylko wielka niespełniona miłość do dobrej muzyki. A kucharzem zapragnąłem być na etapie wyboru szkoły średniej. Wiedziałem, że będę potrafił poświęcić się temu zawodowi bez reszty.
Wspomniałeś kiedyś w wywiadzie, iż Grzegorz Jóźwiak – szef kuchni największego statku pasażerskiego „Stefana Batorego”, był Twoim najważniejszym profesorem, mistrzem i przewodnikiem, czy to od niego zaczęła się Twoja przygoda na morzu?
Tak, o Grzegorzu wspominam przy każdej możliwej okazji, bo tęsknota za tym niesamowitym człowiekiem wciąż mnie paraliżuje. A kiedy sobie o nim porozmawiam, to czuję, jakby wciąż był wśród nas. Grzegorz Jóźwiak był dla mnie drogowskazem. Od chwili, kiedy go poznałem wiedziałem, że będę tak dobry, a nawet lepszy od niego. Był moim rzeczywistym motorem. Ale jeszcze zanim go poznałem chciałem pływać i swój cel zrealizowałem. Tak więc moja przygoda na morzu zaczęła się od upartego realizowania swoich celów i marzeń. No właśnie na tyle lat Twojego dorobku zawodowego 15 lat spędziłeś na morzu, z czego 7 lat jako Executive Chef na promie Stena Line. Jak to jest zejść po tylu latach na ląd, a może powinnam najpierw zapytać jak to jest wejść na statek i spędzić kawał życia na nim?
Tak, jak mówiłem – wejście na statek było moim marzeniem i fakt, że tam pracuję wypełniał mnie dumą, ale też ciekawością, jak to będzie. Chciałem zwiedzać świat, obserwować morza i oceany, poznawać nowych ludzi. Gorzej było z powrotem na ląd. Jednak prawdą jest, że na statkach zmienia się mentalność ludzi. Jesteśmy bardziej od siebie zależni – w końcu nie możemy się pogniewać i pójść do domu. Dzięki temu stworzenie lojalnego, pracowitego i zgranego zespołu było sprawą stosunkowo prostszą niż to, co zastałem na lądzie. Jacy jesteśmy my – Polacy – każdy wie. Ale dałem radę!
Kucharze to specyficzne środowisko, jest tu mnóstwo ciekawych osobowości i wielkich indywidualności. Przy czym nie wszyscy są lubiani tak jak Ty. Taki jesteś, to poza, czy po prostu lubisz ludzi?
Ależ! Wszyscy są lubiani! Być może niektórym czasami udziela się maleńka zazdrość o sukcesy zacnych kolegów? Nie mi to zgłębiać. Lubię ludzi, nie oceniam ich, a za kolegów trzymam kciuki. Wielu z nich to moje autorytety na różnych płaszczyznach. A właściwie skąd wiesz, że jestem lubiany? To miłe.
Czy to przekłada się na codzienną pracę z ludźmi. Jaki styl zarządzania preferujesz?
No tak… Mam miękki styl zarządzania. Uśmiech, taktowne słowa, cierpliwość, wyrozumiałość. Czasami muszę sobie ich z własnej głowy zdejmować… Ale życie pokazuje, że sympatia dla ludzi, jacy budują mój zespół przekłada się na ich zaangażowanie i chyba przywiązanie. Ważne, by się w pracy szanować.
Gastro rock – to nazwa Twojej firmy czy to znaczy, że gotujesz na rockowo ;-) ?
Nie, gotuję raczej na zdrowo albo na gust gości. Nazwa Gastro Rock jest tylko westchnieniem ku niespełnionym marzeniom, o których wspominałem. Muzykiem nie jestem, to chociaż sobie tak firmę nazwałem.
Jesteś jednym z 15 Fundatorów Fundacji Klubu Szefów Kuchni, jak do tej pory spełniałeś się w pracy na rzecz Fundacji?
Właściwie to się nie spełniałem. Bo, jak długo można sobie gratulować, że byłem jednym z tych, którzy wpadli na pomysł założenia KSK? Byłem obecny, ale nie tak zaangażowany, jakbym sobie tego życzył. Doskonale wiem, że mogę dać z siebie więcej i taki mam teraz wobec siebie plan.
Ostatnio zostałeś wybrany na Sekretarza Fundacji Klubu Szefów Kuchni. Dlaczego się zdecydowałeś?
Dobre pytanie. Ta myśl po prostu od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju i powolutku do tego zadania dojrzewałem. Coraz wyraźniej rozumiałem, że dość łatwo jest wytykać innym na przykład gorsze posunięcia albo zza pleców kolegów podsuwać swoje autorskie pomysły. Prawda jest jednak taka, że znacznie gorzej jest stanąć w pierwszym szeregu i oficjalnie reprezentować określone stanowisko w takiej czy innej sprawie. Człowiek ma wtedy absolutną świadomość, że jest pilnie obserwowany, poddawany permanentnej ocenie, a niejednokrotnie krytyce. Ale zależy mi na naszej fundacji i nie chciałem dłużej być tylko jednym z głosów „za” lub „przeciw”. Dojrzałem do tego, by przejąć część odpowiedzialności za KSK. Dzięki temu, będę mógł bez ogródek krytykować posunięcia Sekretarza – czyli siebie.
Jakie wyzwania przed Tobą?
Jak odpowiem, że najważniejsza jest wewnętrzna konsolidacja, to zabrzmi, jakbyśmy byli co najmniej niejednomyślni. Ale tak naprawdę zależy mi, abyśmy wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku. Stawiam na silny, dynamiczny rozwój tego, co zaczęli moi koledzy. Każdy z nas ma mnóstwo doskonałych pomysłów, ale potrzebna jest wstępna ich selekcja, by fundacja nadal osiągała zakładane cele: propagowała mądrą kuchnię i wspomagała talenty. Biorę na siebie to zadanie i mocno liczę, że moje doświadczenie zawodowe, które w ostatnich latach mocno wykracza poza mury kuchni okaże się cenne i pomocne.
Jak się czujesz mając świadomość, iż 100% Fundatorów i członków poparło Twoją kandydaturę?
Oj, chciałbym powiedzieć, że to miłe, fantastyczne i łechcące moją próżność… Ale w rzeczywistości ten fakt jest takim solidnym kopniakiem do tego, by rzeczywiście wziąć się do roboty. Koniec gadania Walczyk – weź się za działanie!
Smarten – PR dla Fundacji Klubu Szefów Kuchni
www.fundacja-ksk.pl
Publikowanie, modyfikowanie i kopiowanie zawartości strony lub jej części bez zgody właściciela portalu jest zabronione.
|